Witajcie w Nowym Roku! Tak, wiem, to powinno być jakieś 2 miesiące temu, jednak trochę się u mnie działo- szpital, sesja, chociaż ona nadal trwa, do tego miliard spraw osobistych... Nie czas jednak roztrząsać się nad moim życiem prywatnym, więc przejdźmy od razu do tematu ;) Już na samym początku zaznaczam, że jest to kolejny post z moimi przemyśleniami, więc jeśli masz jakieś ale, wciśnij CTRL+W. Resztę zapraszam do lektury ;)
W moim życiu, jak do tej pory, pojawiło się sporo "skomplikowanych" sytuacji. Nie wiem, z czego to wynika (może po prostu jestem za dobra dla ludzi), ale do tej pory niewiele moich znajomości nie skończyło się tym, że zostałam sama i wykorzystana. A przynajmniej tak się czułam. Podstawówka, liceum... Gdybym miała wypisać wszystkich, to post ciągnąłby się w nieskończoność, a pewnie i tak bym o kimś zapomniała. Czasami lżej, czasami mocniej, jednak zawsze czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek mnie. Wziął, zmiął i wyrzucił. I tu muszę zaznaczyć, że mam, nieskromnie mówiąc, bardzo dobrą pamięć. Przez te lata trochę się tych osób nazbierało, trochę dużo. I czasami, gdy miałam gorszy dzień, przypominałam sobie co poniektóre sytuacje. Zwłaszcza wtedy, gdy już leżałam zapłakana w łóżku (wahania hormonalne, te sprawy- kobiety rozumieją, mężczyźni znają z doświadczenia ;) ).
Gdy zaczynałam studia, napisałam do pewnej dziewczyny. W szkole nie przepadałyśmy za sobą, jednak tu załapałyśmy od razu kontakt i pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że się zakolegowałyśmy. Przynajmniej w pewnym stopniu. Siedziałam u niej na herbacie i jakoś zeszłyśmy na temat starych czasów. Przeprosiłyśmy się, pożartowałyśmy nawet z tego, jakie byłyśmy... I powiem szczerze, że coś wtedy we mnie drgnęło. Wróciłam do siebie i zaczęłam rozmyślać. Wcale nie musiała mi pomagać. Mogła dalej trzymać w sobie urazę, mogła mnie wyśmiać, kazać "spadać na drzewo" i miałaby do tego jak najbardziej prawo, a mimo to mi pomogła. Wtedy po raz kolejny już zaczęłam się zastanawiać, czy nie łatwiej byłoby po prostu przebaczyć i zapomnieć?
Łatwo powiedzieć, znacznie trudniej wykonać. Jednak od tamtego dnia codziennie próbowałam coś z tym zrobić. Przebaczyć chociaż trochę. Chociaż trochę spróbować wyprzeć z głowy złe wrażenia, które pozostały i przywołać te dobre. Nie było łatwo, od razu mówię. W najbardziej kryzysowych momentach cała złość powracała ze zdwojoną mocą i gdybym wtedy spotkała te osoby... Cóż, mogłaby z tego wyniknąć niemała kłótnia. A potem był moment, gdy całe życie stanęło mi przed oczami. No dobra, może nie całe, ale przynajmniej połowa. Ta znacznie lepsza połowa. Każda jedna chwila spędzona z tamtymi osobami. Dyskoteki, przerwy, wycieczki, kluby... I uświadomiłam sobie, że wtedy byłam szczęśliwa i nawet pomimo tego, jak się skończyło, to powinnam być wdzięczna tym osobom za chwile, które teraz mogę wspominać z uśmiechem. Jasne, że niektóre wspomnienia bolą. Albo inaczej- boi świadomość, że te chwile już nie wrócą. A przynajmniej nie w takim składzie, w jakim je przeżyłam. Ale mimo to staram się o nich myśleć.
Czy przebaczyłam? Tak. Mimo, iż niektóre rzeczy będę pamiętała, zwłaszcza niektóre zakończenia, jednak to nic w porównaniu z tym, co zyskałam. Wybaczam i sama o to wybaczenia proszę, bo kto jak kto, ale ja święta też nie byłam ;) Dzięki temu czuję się z pewnością lepiej, jest mi najzwyczajniej w świecie lżej, no i w pewnym sensie wiem, że mogę w 100% ruszyć naprzód.
Co poradziłabym innym?
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz