niedziela, 25 września 2016

Jak zrobić z mózgu sieczkę czyli obalam bezsensowne argumenty

Witam! Tego posta nie planowałam,  a już na pewno nie w najbliższych dniach. Zmusiła mnie do niego fala... No właśnie, czego? Bzdur? Wyssanych z palca pseudonaukowych argumentów, którymi co poniektórzy rzucają na prawo i lewo? To możecie ocenić sami. 



Ostatnio w mediach głośno (i to baaardzo) o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Ustawy jeszcze nie czytałam (jak zapewne 90% zwolenników/przeciwników), więc bezpośrednio do jej treści odnosić się nie będę (uczcie się, ludzie.), ale obalę dziś parę argumentów, które najczęściej czytam.


1. "nikt nie może mi kazać urodzić dziecka z gwałtu/w przyszłości nie chcę mieć dzieci pochodzących z gwałtu".

Moi drodzy. Sięgając po statystyki- w Polsce rocznie gwałconych jest ok. 30 000 kobiet. Prawdopodobieństwo zajścia przez nie w ciążę wynosi jakieś 25% (biorąc pod uwagę tylko dni płodne, choć, jak wiadomo, wiele kobiet stosuje antykoncepcję, a nie każda z nich znajduje się w wieku produkcyjnym). Teraz sięgnijmy po statystyki dotyczące legalnej aborcji z lat 2013 i 2014- każda zgwałcona kobieta mogła poddać się aborcji, jeśli ciąża była owocem gwałtu. Rok 2013- zawrotna ilość 3, słownie TRZECH aborcji, 23x przerwano ciążę ze względu na stan matki. No dobrze, a co powie nam rok 2014? Całe DWIE aborcje po gwałcie, 48 ze względu na zagrożenie życia matki. Są to oficjalne dane Ministerstwa Zdrowia (nie, nie nowego. Starego, urzędującego do listopada 2015). Jakieś pytania?


2. "takie dziecko będzie cierpieć, kto je obdarzy opieką po śmierci rodziców, jeśli urodzi się z wadą genetyczną?"


Tu obejdę się bez statystyk, rządnym wiedzy polecam internet i artykuły w popularnonaukowych gazetach, jak i liczne reportaże. To, czy dziecko urodzi się zdrowe czy nie, jest loterią. Tak, Proszę Państwa, loterią. Badania prenatalne nie zawsze są w 100% skuteczne i zdarza się, że zdrowe dziecko rodzi się bez rąk i nóg, a zdiagnozowany "patologiczny" płód- całkiem zdrowy, bez najmniejszych oznak upośledzenia.



3. "moje ciało-mój wybór"

To chyba najgłupszy argument, jaki można przytoczyć. Tak, kochana, to jest Twoje ciało i Twój wybór- zgadzam się z Tobą. Dlatego poczytaj sobie co nieco o antykoncepcji. I nie mówię tu o gwałtach, bo ten argument najczęściej się do nich nie odnosi. Jeśli nie chcesz być w ciąży, to się zabezpieczaj albo całkiem zrezygnuj z seksu. Jeśli nie jesteś w stanie sprostać konsekwencjom, to nie podejmuj działania. Chyba nie bierzesz kredytu, jeśli wiesz, że nie będziesz w stanie go spłacić, prawda? ;)


4. "to tylko zlepek komórek"

Nie. To nie jest TYLKO zlepek komórek. Nie da się jednoznacznie określić, kiedy zarodek staje się człowiekiem, dlatego należy założyć, że jest nim od momentu poczęcia. I tyle. 


5. "nie jestem żywym inkubatorem"

Jesteś. Tak zostałaś stworzona przez naturę, by przez kolejne 9miesięcy nosić pod sercem małego człowieczka, którego sama stworzyłaś, jeśli mam być precyzyjna. Jest wiele sposobów zapobiegania ciąży i Twoja lekkomyślność nie powinna być powodem do zabijania niewinnej istoty. 


6. "nikt nie będzie za mnie decydował"

Ależ moja droga, co rusz ktoś podejmuje za Ciebie decyzję, tak było, jest i będzie. Na tym polega życie we wspólnocie, że są pewne reguły i trzeba się ich trzymać. Tak samo może powiedzieć potencjalny morderca: nikt nie będzie za mnie decydował, czy mogę zabić czy nie. 


7. "martwa dziecka nie urodzę"

Kłania się czytanie ze zrozumieniem, z którym coraz więcej ludzi ma problemy, swoją drogą. Na mocy artykułu 152, paragraf 4 "nie popełnia przestępstwa określonego w  § 1 i  § 2, lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego" (screen odpowiedniego fragmentu na dole). Czy muszę pisać więcej?





O ile dwa pierwsze argumenty jestem w stanie zrozumieć, o tyle reszta nie ma sensu. Obecnie obowiązujące prawo aborcyjne dopuszcza aborcję TYLKO w wypadku gwałtu/upośledzenia płodu/zagrożenia życia matki. Natomiast większość kobiet zachowuje się tak, jakoby aborcja dozwolona była na dziś dzień w każdym przypadku. Logiki w tym brak. 


Osobiście mam wrażenie, że temat ustawy aborcyjnej został rozdmuchany do tak wielkich rozmiarów z dwóch tylko powodów. Po pierwsze, żeby móc ponarzekać sobie na Kościół i partię rządzącą, co w naszym narodzie jest bardzo często wykorzystywane, a po drugie, i to mnie bardziej niepokoi, by coś innego przepchnąć (sztuczka stara jak świat). Wszystkim zaaferowanym tą ustawą przypominam, że istnieje jeszcze świat zewnętrzny, a to, co się teraz na nim dzieje (CETA, TTIP, Bliski Wschód, Ukraina, USA, Rosja), jest co najmniej niepokojące. Zachęcam do poczytania o tych sprawach, bo jest o czym. Świat nie kręci się wokół Polski i prawa aborcyjnego, o czym niektórzy najwyraźniej zapominają. Warto mieć rękę na pulsie, zwłaszcza gdy w sejmie wynurza się tak zwany temat "zastępczy". 



Cóż, na mnie już pora. Mam nadzieję, że po lekturze chociaż trochę zastanowicie się nad tym wszystkim. Ja tym czasem wracam do moich spraw i poważnie rozważam wyłączenie internetu do czasu zakończenia obrad sejmu ;) Ciao! :)




art. 152 





sobota, 17 września 2016

Strach przed popełnianiem błędów, czyli coś, na czym z pewnością się znam ;)




Witam Was ponownie! Mam wrażenie, jakbym ostatni post dodawała wczoraj, a minęły już prawie trzy miesiące! Cóż, nie od dziś wiadomo, że na przyjemnościach czas płynie nam o wiele szybciej. Mam nadzieję, że kreatywnie korzystacie/korzystaliście ze swoich wakacji. Ja mam za sobą parę podróży oraz zawirowań lekarskich, jednak jak to mówią- nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I tego się trzymajmy, a ja zapraszam na kolejne przemyślenia ;)



Pomysł na ten post podsunęły mi przyjaciółki, a właściwie rozmowa z nimi. Obie zastanawiały się jeszcze jakieś trzy miesiące temu nad tym, gdzie powinny studiować, a co ważniejsze- CO powinny studiować. Od obu z nich usłyszałam, że boją się, że wybiorą źle. Bały się, że nie spodoba im się na danym kierunku i będą musiały zaczynać od nowa. Od razu napiszę, że to całkiem normalne- trochę ponad rok temu byłam w tej samej sytuacji i miałam te same dylematy. Dziś mogę tylko powiedzieć, że dobrze wybrałam. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej ekipy i miejsca do studiowania, wszak o to między innymi w studiach chodzi. Przedmiot dopiero zaczyna się rozkręcać, lecz póki co widzę siebie w tym zawodzie. No ale gdyby było tak kolorowo, to nie byłoby wpisu.


Przez praktycznie całe liceum przygotowywałam się do medycyny. Co prawda od początku wiedziałam, gdzie chcę studiować, nie mniej jednak podstawy biologii, matematyki czy chemii musiałam znać. A potem przyszedł czas wyboru. Trochę wcześniej, niż się spodziewałam, bo już w lutym musiałam wskazać uczelnię i kierunek, na który się wybieram. I wybrałam- coś zupełnie przeciwnego. Dlaczego? Cóż, zawsze byłam rozerwana między tymi dwoma zawodami, tyle że wszyscy mi powtarzali "serio? chyba żartujesz, przecież po tym pracy nie znajdziesz..." itd. Poza tym bałam się, że moje oceny nie wystarczą, by dostać się na dobrą uczelnię. Teraz jestem po pierwszym roku, drugi zapowiada się ciekawie, jednak ja cały czas mam wątpliwości- co by było, gdybym jednak wybrała tą medycynę? Wielu znajomych dziwi się, co ja tu robię, skoro idealnie nadaję się na lekarza. Inni nie wyobrażają sobie mnie w żadnym innym zawodzie niż ten, do którego się uczę. A ja? Cóż,  dwa miesiące temu o mały włos nie rekrutowałam się na dziennikarstwo i medycynę, a aktualnie bardzo poważnie rozważam rzucenie tego wszystkiego i otworzenie hotelu ;)



Wracając do dziewczyn i ich dylematów. Bały się, czy się dostaną na wymarzoną uczelnię i czy ich kierunek im się spodoba, jednak przede wszystkim bały się utraty roku. I tu przechodzimy do sedna sprawy, czyli do popełniania błędów. Człowiek na błędach się uczy i nie da rady przez całe życie żyć pod kloszem (potwierdzone info!). Nie można z góry zaplanować całego życia, chociażby się nie wiem jak chciało, ponieważ życie kryje w sobie wiele niespodzianek i nie każdą z nich można przewidzieć. Czym jest jeden rok w obliczu całego życia? Czy lepiej zaryzykować jeden rok i znaleźć to, co nas naprawdę kręci, czy może lepiej utknąć na studiach, a potem w pracy, która nas najzwyczajniej w świecie nudzi? Potem idziemy do urzędu i natykamy się na taką jedną czy drugą urzędniczkę, które siedzą tam chyba za karę- bo zamiast próbować znaleźć swoją drogę poszły utartym szlakiem i skończyły jak skończyły, co na załączonym obrazku widać. I nie próbuję tu generalizować i wsadzać wszystkich urzędników do jednego worka, bo są tacy, którym ta droga się podoba i wykonują swoją pracę z uśmiechem na twarzy ;) Chodzi bardziej o to, że jeśli nie zaryzykujecie i nie spróbujecie żyć w zgodzie z samym sobą, to obudzicie się za dwadzieścia lat ze świadomością zmarnowania życia.



Nie potrafię zrozumieć pewnego zjawiska. W naszym jakże wspaniałym społeczeństwie wielki nacisk kładziony jest na wykształcenie, na dobrze zdaną maturę i studia, natomiast ludzie wybierający zawody w poważaniu społeczności "mniej ambitne" traktowani są co najmniej jak ludzie drugiej kategorii. Niektórzy chyba zapomnieli, że w życiu liczy się coś więcej niż tylko pieniądze i pozycja w społeczeństwie. Przecież te zawody też ktoś musi wykonywać, ale to wcale nie znaczy, że Ci ludzie są gorsi! Jeśli są w stanie utrzymać rodzinę i czerpią z pracy przyjemność, to są tak samo wartościowi jak lekarze czy prawnicy. A nawet bardziej, jeśli bym miała porównywać z niektórymi znanymi mi osobami, ponieważ swoją pracę wykonują z pasją i poświęceniem, a nie "byle wyklepać formułkę i idź pan stąd". Żadna praca nie hańbi, o ile jest uczciwa- i tego się wszyscy trzymajmy.



Moi drodzy, na dziś to już koniec. Ja uciekam do swoich obowiązków, a Wam życzę słonecznego i udanego września! Może wpadnie Wam jakiś wypad nad jezioro lub w góry? Wszak szkoda marnować tak piękną pogodę ;)







Strach od zawsze miał wielkie oczy, jednak gdy już wyjdzie z ukrycia, okazuje się byś malutkim, nieszkodliwym stworkiem ;)

Do usłyszenia! :)