Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zostań w domu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zostań w domu. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 kwietnia 2020

Quo vadis, ludzkości?

Nie zamierzałam popełniać tego posta. Parę dni temu, korzystając z nadmiaru wolnego czasu i niejako przymusu siedzenia na tyłku, przypomniałam sobie o tym blogu i zaczęłam myśleć o "poście powrotnym", jednak dzisiejsze zdarzenie sprawiło, że zdecydowałam się na przyspieszenie powrotu. Jak zwykle w przypadku takich spontanicznych postów będzie trochę kontrowersyjnie, dlatego przypominam, że w każdej chwili możecie skorzystać z opcji "ctrl + w". 

16.04.2020. Czwartek. Ostatnio świat nas nie rozpieszczał, jednak od dzisiaj obowiązują kolejne obostrzenia, mianowicie... nakaz noszenia maseczek. Nad zasadnością takiego przymusu nie będę się jednak rozprawiała, ponieważ jest mnóstwo różnych teorii, każdą z nich z pewnego punktu widzenia można by obronić, dlatego tą kwestię pomijam. Ciekawy jest jednak art. 18 ust. 2 pkt. 3) rozporządzenia nakładającego obowiązek przemieszczania się w maseczkach. 
 
"2. Obowiązku określonego w ust. 1 (a więc przymusu noszenia) NIE STOSUJE SIĘ w przypadku:
3) osoby, która nie może zakrywać ust lub nosa z powodu stanu zdrowia (...); okazanie orzeczenia lub zaświadczenia w tym zakresie NIE JEST WYMAGANE."

Co z tego wynika? A no to, że osoba, która z przyczyn zdrowotnych nie może nosić maseczki, NIE MA takiego obowiązku i nie musi tego uzasadniać. Tylko tyle i aż tyle. 

Byłam dzisiaj w sklepie. Z opuszczoną maseczką. Dlaczego? 

Cztery lata temu miałam zabieg. W normalnym przypadku najpewniej nie pamiętałabym już szczegółów jego przebiegu, niestety pamiętam. Lekarz przez przypadek wkłuł się w złą żyłę i zamiast do serca dotarł... do płuca, naruszając jego strukturę i powodując nieodwracalne zmiany. Przez kolejne 3 tygodnie ledwo mogłam chodzić, każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ból i wypełniał oczy łzami, musiałam co chwilę wyrównywać ciśnienie w płucach, tak aby nie doszło do odmy, a skutki mechanicznego urazu odczuwam do dzisiaj, między innymi jako trudność w oddychaniu i czasowe duszności. Dzisiejsze 10 minut w masce skończyło się dwoma zasłabnięciami. Wniosek -> oczywiste przeciwwskazanie do zakrywania nosa i ust, które pełnią jedną z głównych funkcji w wymianie gazowej. I uwierzcie mi - oddałabym wiele, by móc mieć zakrytą twarz. By nie musieć korzystać z tego wyjątku, ponieważ dla mnie jest to ułomność na całe życie, która pewnie jeszcze niejednokrotnie odezwie się w najmniej spodziewanym momencie. 

A jak się skończyła moja wyprawa do sklepu? Już czekając w kolejce do wejścia dowiedziałam się, że jestem "świętą krową", że do zarządzenia mają się stosować wszyscy, bez wyjątku, że co ja sobie wyobrażam. Na sklepie zostałam zaatakowana przez 3 osoby, każdej z nich próbowałam cierpliwie tłumaczyć, dlaczego nie mam maseczki, jednak miałam wrażenie, że szybciej nauczyłabym psa mówić. Najśmieszniejsze jest to, że pouczały mnie osoby, które miały tą maseczkę całkowicie źle założoną, czyli de facto na jedno wyszło. Po usłyszeniu uzasadnienia usłyszałam, że powinnam siedzieć na tyłku, najlepiej się nikomu nie pokazywać na oczy, a już na pewno nie mam prawa się odzywać. Szkoda tylko, że większym zagrożeniem dla zdrowia tych osób były ich własne maseczki, nie zmieniane od początku zmiany (maseczki bez filtrów, czyli te wszystkie maseczki chirurgiczne, jednorazowe bawełniane itd. należy zmieniać nie rzadziej niż co 2h, o ile nie częściej, ze względu na dużą wilgotność, która sprzyja rozwijaniu się wszelkiej maści grzybów i wirusów). I ja rozumiem, że nie mam napisanego na czole, dlaczego nie mam maseczki i że nikt nie wie, czy to jest moja ignorancja, buta czy może faktycznie mam powód. Jednak w momencie podania podstawy takiego, a nie innego postępowania dyskusja powinna się zakończyć. 

Po dzisiejszym doświadczeniu mam parę wniosków, jeden gorszy od drugiego.

1. Jesteśmy społeczeństwem analfabetów. Ten fakt uderzył mnie jeszcze przy okazji projektu Kai Godek, ale o tym (może) w innym poście. Nie umiemy czytać, a jak już to robimy, to najczęściej po łebkach, po tytułach artykułów, tak bardzo odbiegających od rzeczywistości.

2. Jesteśmy społeczeństwem podatnym na manipulację. To można było zauważyć właściwie od początku epidemii, patrząc na to, jak łatwo jest nas zmusić do pewnych zachowań i wmówić pewne rzeczy. Zatraciliśmy umiejętność samodzielnego myślenia. Głównym źródłem informacji są dla nas najczęściej media tzw. głównego ścieku, które niewiele mają wspólnego z rzetelnością. Łykamy wszystko, co nam zaserwują, bez chociażby minimalnej refleksji. 

3. Jesteśmy społeczeństwem niewykształconym. Obce nam są podstawy funkcjonowania państwa, podstawy ekonomii, podstawy CZEGOKOLWIEK. Jesteśmy społeczeństwem głupców. Bardzo chętnie za to robimy z siebie ekspertów, najczęściej nie mając nic mądrego do powiedzenia. Jesteśmy święcie przekonani o swojej racji, jednocześnie pozostając ślepymi na argumenty drugiej strony. Nie umiemy słuchać. Nie umiemy rozmawiać. Nie mamy podstawowych zasad kultury. Argumentum ad pernsonam powinno być drugim imieniem większości z nas. Jednak najgorsze jest to, że tak na dobrą sprawę...

4. NIE JESTEŚMY SPOŁECZEŃSTWEM, a przynajmniej nie zachowujemy się jak jedno społeczeństwo. Zatraciliśmy gdzieś umiejętność jednoczenia się, której tak bardzo zazdrościły nam inne narody. Coraz częściej mam wrażenie, że bylibyśmy w stanie potopić się wzajemnie w przysłowiowej łyżce wody. Nie mamy w sobie empatii. Jeśli ja mam źle, to on też musi. Jeśli ja nie mogę, to on też. Sprzeciwiamy się władzy, a jednocześnie piętnujemy tych, którzy (często nie ze swojej winy) mają pozornie lżej. Kim się staniemy, jeśli utracimy resztki człowieczeństwa? Kim już się staliśmy? 



Wyszłam dzisiaj do sklepu i miałam ochotę przeprosić za to, że nadal żyję.