czwartek, 12 listopada 2015

O sile słów, czyli jak ważne potrafią być słowa ;)

Tym razem moja wena na pisanie nie odeszła na długo, więc znów pragnę podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami. Częściowo będzie to wpis edytowany (pierwotna wersja pojawiła się na blogu pod koniec stycznia), jednak chciałabym coś jeszcze dodać, być może rozszerzyć post. Nie wiem, jak wyjdzie, jednak to pozostawiam do oceny Wam. Zatem życzę Wam miłej lektury i zabieram się do pracy. Dziś znów pochylę się nad siłą słów. Ale dość tych wstępów. Zaczynamy!



Mam za sobą dość intensywny okres. Zmieniłam miejsce zamieszkania, zaczęłam studia za granicą, co wbrew pozorom wcale nie było łatwe do zorganizowania. Niejednokrotnie jeździłam do Berlina, siedziałam po nocach pisząc eseje czy wypełniając dokumenty i parę razy byłam bliska powiedzenia sobie dość. Kiedy nie odnajdywałam się w dość skomplikowanych procedurach rekrutacji, miałam ochotę usiąść i rzucić to wszystko w cholerę, wszak dostałam się na studia w Polsce, więc w sumie po co mam wyjeżdżać? W takich chwilach nieocenione okazało się wsparcie najbliższych. Wiele razy usłyszałam od nich: Kto ma dać radę, jak nie ty? Jesteśmy z Ciebie tacy dumni... 



A jak często TY wspierasz swoich bliskich?



Wiem, że czasami niektóre czynności wydają nam się bezsensowne. Po co mówić komuś po raz milionowy, że się w niego wierzy, skoro ta osoba bardzo dobrze o tym wie? Jaki jest sens w powtarzaniu wciąż tych samych słów? Uwierzcie mi, że warto. Czasami jedno zdanie może zmotywować człowieka i pomóc mu przezwyciężyć strach, jakieś obawy, które nam wydają się bezpodstawne. Tu nie chodzi jednak tylko o nas, ale o innym, przede wszystkim o nich. Nam powiedzenie tych paru słów nic nie zrobi, a już na pewno nie zaszkodzi, a innych może podnieść na duchu i sprawić, że się nie poddadzą. Zaczęłam stosować tą technikę od trzech lat i wprawdzie to nie ja powinnam oceniać jej skutki, jednak myślę, że przynosi ona pozytywne efekty. Ba, sama widzę efekty na sobie. Co prawda słyszę te słowa znacznie rzadziej niż moi przyjaciele, jednak te parę razy pokazuje mi, jak wiele dają słowa. 



No właśnie, słowa... jak wielu z Was zwraca uwagę na słowa wypływające z Waszych ust? Jak wielu z Was zdaje sobie sprawę z ich wagi? Słowa potrafią pokrzepić, jednak niewłaściwie użyte potrafią wyrządzić niewyobrażalną krzywdę innej osobie. Czytałam kiedyś artykuł, że aby zniszczyć czy uzdrowić człowieka, nie trzeba wcale czynów, a przynajmniej nie odgrywają one aż tak dużej roli, jak słowa. Może to głupi przykład, ale gdy moja Babcia umierała, to wszyscy staraliśmy się przy niej być. Lekarz dawał jej maksymalnie miesiąc, przeżyła ich jeszcze jedenaście. Staraliśmy się ją wspierać, nawet w tych momentach, gdy mieliśmy dość. Zwłaszcza ostatnie dwa miesiące były niezwykle trudne. Pamiętam, jak siedziałam z nią cały dzień i prosiłam, by nie umierała. By jeszcze wytrzymała chociaż tydzień, chociaż miesiąc. Co dziwne, odeszła dopiero wtedy, gdy dostała pozwolenia od mojej Mamy i jej brata. Wiem, jak to brzmi, dla mnie to też brzmiało jak absurd, jednak ta sytuacja tylko potwierdza to, o czym już napisałam. Słowa potrafią zdziałać cuda. 



Wiem, że czasami trudno jest kontrolować słowa płynące od nas, zwłaszcza w złości. W czasie kłótni często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo ranimy nimi drugą osobę. Może inaczej. Nie doceniamy tych słów, umniejszamy ich moc. Nieraz w czasie kłótni powiedziałam coś, czego od razu żałowałam, jednak prawda jest taka, że tych słów nie da się cofnąć. Zdanie raz wypowiedziane nie może zostać "odpowiedziane", to tak niestety nie działa. Kontrolowanie słów wypływających z nas pod wpływem emocji jest trudne, jednak moim zdaniem każdy powinien dążyć do uzyskania tej umiejętności. W przeciwnym razie któregoś ranka możecie obudzić się z przerażeniem wymalowanym na twarzy, uświadamiając sobie, jak wiele złego wyrządziliście innym, a jak łatwo można by tego uniknąć. 



Na koniec chciałabym podzielić się z Wami paroma słowami, które wbrew pozorom mają wieeelką moc. Proszę. Dziękuję. Przepraszam. Dzień dobry. Do widzenia. Miłego dnia. Zwłaszcza te trzy pierwsze, choć niekoniecznie popularne, są niezwykle magiczne. Nie bójcie się ich używać! Ja tymczasem kończę swoje przemyślenia na dziś i powoli zbieram się do domu. 




Miłego dnia!















czwartek, 5 listopada 2015

Odrobina szczęścia

UWAGA! Kolejny wpis zawierający moje osobiste refleksje. Jeśli nie podobał Ci się poprzedni, to wciśnij crtl+w ;)


Znowu zaliczyłam dość długą nieobecność, za którą na wstępie chcę Was przeprosić. Do tej pory nie wierzę, jak wszystko może się zmienić przez nieco ponad trzy miesiące, jednak życie ma to do siebie, że lubi zaskakiwać. Z osobistych osiągnięć mogę pochwalić się tym, że dostałam się na studia i doszło mi przez to trochę obowiązków, jednak nie narzekam. W końcu kto ma dać radę, jak nie ja? Nie to jednak będzie tematem mojego dzisiejszego postu. Gotowi? Mam nadzieję, że tak, ponieważ przygotowałam dla Was zbiór moich przemyśleń z ostatnich paru tygodni. Ale dość tych wstępów! :)



Zapewne wielu z Was zna to uczucie, gdy patrzycie na innych ludzi i mówicie "też bym tak chciał/chciała, ale...". No właśnie, ale. Prawie zawsze, prędzej czy później, w naszej głowie pojawia się mały złośliwiec, który podsuwa nam najgorsze z możliwych scenariuszy i sprawia, że opanowuje nas strach. To on tworzy te wszystkie ale, to przez niego zostajemy sparaliżowani i nie chcemy ryzykować. Jak ja to dobrze znam... Wiele razy wmawiałam sobie, że coś nie jest dla mnie, że nie dam rady, bo jestem za słaba, bo na pewno się nie uda, że znowu coś się stanie. Że nie jestem wystarczająco dobra, że może mi się coś stać. 


Pewnego słonecznego, choć niekoniecznie pięknego sierpniowego dnia usiadłam na ławce w parku i czekając na koleżankę zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Spoglądając w przeszłość dostrzegłam wiele sytuacji, w których powinnam zaryzykować, jednak zbyt bardzo się bałam, by to zrobić. Cóż, strach ma wielkie oczy, ale wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że mogę już nigdy w życiu nie mieć szansy, by wykorzystać podobne okazje. I dopiero wtedy naprawdę się przeraziłam. Przez parę lat żyłam w przekonaniu, że nie mogę narażać się na żadne niebezpieczeństwa, nałożyłam na siebie klosz i tak naprawdę nie widziałam, ile mnie przez to omija. Postawiłam sobie za cel znaleźć bezpieczne studia, po których dostanę stabilną pracę, założyć rodzinę... I tak bardzo skupiłam się na dążeniu do tego, że zapomniałam o tym życiu, które jest teraz.


Siedziałam tam wtedy i obserwowałam innych, jednocześnie myśląc o swoich znajomych. Myślę, że pewnie większość z Was zauważyła taką zależność- im ktoś ma gorzej w życiu, tym bardziej docenia to, co od życia dostaje. Biedni ludzie o wiele bardziej doceniają to, co zsyła im los, śmiertelnie chorzy cieszą się każdą swoją chwilą, którą mogą spędzić z najbliższymi, podczas gdy Ci, którzy mają teoretycznie najlepszą sytuację i niczego im nie brakuje, najbardziej narzekają. Ciągle im czegoś brakuje, ciągle by chcieli czegoś nowego, podczas gdy niewielu z nich docenia, jak wiele szczęścia w życiu mieli. Goniąc ciągle za szczęściem nie dostrzegamy, że kryje się ono w każdej jednej chwili, w każdej sekundzie, którą mogliśmy przeżyć, w każdym jednym spojrzeniu na świat. Tak usilnie próbowałam odnaleźć szczęście, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, że ono cały czas ze mną było. W każdej sytuacji, w każdym momencie. Nie doceniałam ludzi, którzy byli dla mnie, nie doceniałam tego, że mogę się w spokoju i zdrowiu uczyć, rozwijać... Czy naprawdę musimy coś stracić, żeby to docenić? Dlaczego zawsze dostrzegamy to, co nam ucieka, jednak nie umiemy cieszyć się tym, co jest? 




Tamtego dnia postanowiłam coś zmienić. Powiedziałam sobie- dość. Nie można tak dalej żyć. Życie jest kruche i nigdy nie wiesz, kiedy się skończy, więc żyj. Żyj tak, jakby jutra miało nie być. Żyj tak, jak zawsze chciałaś i nie zważaj na to, co ktoś pomyśli. Przez parę ostatnich lat zbyt bardzo skupiałam się na tym, co pomyślą inni, by dostrzec to, co jest dla mnie najlepsze. Nie wierzę, że to piszę, ale nauczcie się być egoistami. Myślcie o sobie, stawiajcie siebie na pierwszym miejscu, bo to Wasze szczęście jest dla Was najważniejsze. Życie macie tylko jedno, więc przeżyjcie je jak najlepiej. Nie dajcie sobie wmówić, że się do czegoś nie nadajecie, że jesteście gorsi od innych. Nie jesteście. Nie ma pojęcia "lepszy" czy "gorszy", bo każdy jest tyle samo wart. Nauczcie się być egoistami, ale nie krzywdźcie jednocześnie innych. Nie budujcie szczęścia na cudzym nieszczęściu, ale nie pozwólcie, by inni Was ograniczali. Nie bójcie się być sobą. Jeśli ktoś Was naprawdę polubi, to tylko za to, jacy naprawdę jesteście. I najważniejsze- otwórzcie się na miłość. Nie bójcie się kochać i być kochanymi. Kochajcie przyjaciół, rodzinę, nawet wrogów, bo to oni definiują to, kim jesteśmy. A przede wszystkim kochajcie samych siebie.



Na dziś to koniec moich przemyśleń. Mam nadzieję, że Was za bardzo nie zanudziłam. Ja tymczasem uciekam do spania, a Wam życzę udanego listopada. Nie dajcie się pogodzie i nie zapominajcie o tym, co najważniejsze!



Who deserves it more than u? 












niedziela, 19 lipca 2015

Dlaczego warto mieć własne zdanie?

Dość długo zastanawiałam się nad tym, jak ugryźć ten temat. Ba, czy w ogóle jest sens, by coś na ten temat pisać, jednak po pewnym czasie doszłam do wniosku, że warto. Może skłoniły mnie do tego pewne wydarzenia z mojego życia? Nie wiem. W każdym razie dziś chciałabym podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami odnośnie własnych przekonań. Już na wstępie mówię, że post będzie się nieco różnił od ostatnich, będzie bardziej... osobisty? Na pewno zawiera wiele moich przemyśleń, jest subiektywny. No ale od tego jest blog. A więc do dzieła.


Każdy z nas ma swój własny pogląd na pewne sprawy. Ostatnio mówiłam o tolerancji, więc i teraz weźmy ją za przykład. Część z Was ma pewnie podobne zdanie do mojego, inni mogą uważać, że moje poglądy są staroświeckie. Okej, jak dla mnie super. Tak samo wygląda sprawa z wiernością, o której pisałam parę tygodni temu. I z pomaganiem innym. Widząc kogoś, czy stykając się z pewnymi rzeczami, wyrabiamy sobie opinię na ich temat. Co tu dużo mówić, najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Wróćcie myślami do przeszłości, do czasów szkolnych, kiedy po raz pierwszy zobaczyliście swoich kolegów. Ich wygląd, sposób bycia, generalnie to wszystko, co zobaczyliście przez pierwsze sekundy, miało wpływ na to, z kim w pierwszej kolejności chcielibyście się zaprzyjaźnić. Potem, z biegiem czasu, poznawaliście swoją historię, poznawaliście siebie, i co? Czasem okazywało się, że osoba, którą od razu skreśliliście, jest całkiem spoko. Albo koleżanka, na którą spojrzeliście łaskawym okiem, wcale nie jest tak fajna, jakby się wydawało. Kiedy ja szłam do gimnazjum, miałam taką sytuację. Dziewczyna, która wydawała się być całkiem w porządku, okazała się być niewarta uwagi. Nie potrafiła mieć swojego zdania i dosłownie zachowywała się jak chorągiewka. Co z tego, że umiała się wpasować w towarzystwo i była "lubiana", skoro każdy mógł nią dowolnie manipulować. Żeby nie było, że nie jestem samokrytyczna- mi też zdarzyło się zmienić zdanie pod wpływem presji grupy. Oceniłam kogoś przez pryzmat przeszłości, bo usłyszałam o niej parę historii, które zdarzyły się dawno temu. I uwierzyłam. Rok później, kiedy część moich znajomych odwróciła się ode mnie, ona wyciągnęła dłoń. Była. I nie skreśliła mnie tylko dlatego, że ja skreśliłam ją. A ta dziewczyna-chorągiewka? Po historii z tą odrzuconą jej też dałam szansę, jednak na dłuższą metę nic z tego nie wyszło. Cóż, nawet moja cierpliwość ma granice, a przyjaźń z osobą, która ciągle zmienia swoje poglądy, jest uciążliwa. 


W późniejszych latach coraz częściej zdarzały mi się sytuacje, w których nie mówiłam własnego zdania. Dlaczego? Sama nie wiem. Może nie chciałam sprawić nikomu przykrości? A może bałam się, że zostanę sama? Naprawdę nie wiem. Lawirowałam między dwójką znajomych, która się dosłownie nienawidziła. Któregoś razu pozwoliłam przyjaciółce okłamać jedną z tych osób tylko po to, by druga z nich poszła z nami na piwo. Nie kazałam im się ogarnąć, można wręcz powiedzieć, że też w pewnym sensie zostałam zmanipulowana. Chcący czy niechcący, ale jednak. Wszystko zmieniła jedna, na pozór nic nie znacząca, wymiana zdań. Poszliśmy wtedy do parku i sama nie wiem, jak zeszliśmy na ten temat.


- Wiesz co, Gosia... Ty jesteś taka sama jak ja.- powiedział mi mój kolega. Przeraziłam się wtedy, ponieważ znałam go dość dobrze i naprawdę, nie był to komplement. Ów kolega może i był oczytany, jednak pewne kwestie, takie jak np. kultura osobista w pewnych sytuacjach, pozostawiały wiele do życzenia. Przynajmniej wtedy.
- Co masz na myśli?- zapytałam zaintrygowana.
- No to, że jesteś oportunistką.
- Czym?
- Jakby to powiedzieć... Dostosowujesz swoje zdanie do sytuacji. Masz swoje zdanie, ale nie wyrażasz go, by się nie narazić i by odnieść korzyść. Czy jakoś tak.


Czegokolwiek bym nie chciała, to musiałam się z nim zgodzić, przynajmniej częściowo. Przez parę lat zmieniłam się pod tym względem, jednak prędzej nazwałabym siebie konformistką. Tak czy inaczej nie byłam zachwycona tak trafną diagnozą i postanowiłam zrobić coś, by temu przeciwdziałać. I zrobiłam. Pierwszą okazję miałam tydzień później i stając w obronie przyjaciółki prawie podzieliłam naszą paczkę i prawie doprowadziłam do odwołania wyjazdu, który planowaliśmy od miesiąca. Przeraziłam się, jednak nie rezygnowałam z postawionego sobie celu. Efekt? Owszem, straciłam kogoś, na kim mi zależało. Nawet więcej niż jedną osobę. Tyle że zobaczyłam wtedy, kto tak naprawdę jest ze mną dla mnie, bez względu na moje poglądy. Do czego zmierzam opowiadając Wam akurat tą historię, która mogłaby pokazywać, dlaczego NIE warto mieć swojego zdania? Paradoksalnie wyszło mi to na dobre, o czym przekonałam się w grudniu. Rozmawiałam wtedy z ciocią mojego kolegi (przyjaciela?), która powiedziała coś, czego się nie spodziewałam. Coś, co niby nie miało aż tak wielkiego znaczenia w kontekście tamtej rozmowy, jednak utwierdziło mnie w tym, co robiłam. 

- On go może lubić, on mu może imponować. Tego nie kwestionuję, jednak to Ciebie, a nie jego, szanuje. (...) Pamiętaj o tym, bo szacunek jest o wiele ważniejszy niż "imponowanie".

Nie ukrywam, że zrobiło mi się wtedy miło, bo to jedno zdanie potwierdzało wszystko. Możesz zgadzać się z kimś innym i zdobyć jego przychylność, może nawet ta osoba Cię polubi na jakiś czas, jednak jeśli chcesz, by Cię szanowano, to musisz mieć swoje zdanie. I nie ma żadnych ale. Po prostu.


Duży wpływ na nas ma zdanie naszych bliskich. Z pewnością zauważyliście, że bardzo często przejmujecie poglądy rodziców, chociażby w kwestii polityki. Ostatnio przeczytałam gdzieś bardzo trafne stwierdzenie: Ludzie mogą Wam mówić, że macie cudowny głos, jednak wystarczy, by ktoś z Waszych bliskich powiedział "nie, nie masz.", a uwierzycie mu, mimo że sto innych osób twierdzi inaczej. Podświadomie ufamy tym, których znamy, bo przecież by nas nie okłamali. Uwierzcie mi, że zrobiliby to z łatwością. Może oni nazwaliby to naginaniem prawdy, jednak to jest to samo. Wystarczy, że przedstawią Ci sytuacje ze swojej perspektywy. Przez prawie dwa lata najpierw jedna, potem druga paczka mówiła mi prawie co tydzień: Czy ty nie widzisz, że on Cię okłamuje? Czy nie widzisz, że on jest Twoim pasożytem? On Cię wykorzystuje, skończ tą znajomość! Co tydzień. Mimo wszystkich uczuć, którymi darzyłam tą osobę, czasami miałam wątpliwości. Wszak zwracały mi na to uwagę osoby, które nie miały ze sobą kontaktu, jedynie były postronnymi obserwatorami. Dochodziło do sytuacji, że stawałam się nieufna, przez co cierpiała nasza relacja. Aż pewnego pięknego dnia podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z kimś innym.

- Serio?- zapytała zdziwiona.- A co ty o tym myślisz?
- Wiesz, one mają po części...
- Nie obchodzi mnie, co one mówią. Co TY myślisz? Jak to dla Ciebie wygląda? Czy ty też uważasz, że on Cię tylko wykorzystuje?
- Częściej czuję się, jakbym to ja go wykorzystywała, a nie on mnie.- odpowiedziałam po chwili zastanowienia, a ona tylko się uśmiechnęła.
- No i masz odpowiedź.


Miała rację. I nie twierdzę, że moje koleżanki chciały mi zaszkodzić, albo że celowo przedstawiły mi to tak, a nie inaczej, jednak o mały włos nie zerwałam znajomości, która była dla mnie bardzo ważna. I nadal jest. Wtedy zrozumiałam jedną rzecz, którą chciałabym się z Wami podzielić. Czegokolwiek byście nie słyszeli, czegokolwiek byście się nie dowiedzieli, zawsze zadajcie sobie pytanie: co JA wiem na ten temat, co JA na ten temat myślę, czy to w ogóle jest prawdopodobne? I nie bójcie się pytać o rady innych osób. Wielu osób. Ale przede wszystkim nie zapominajcie o tym, że to Wasze przekonania są dla Was najważniejsze. Masz swoje zdanie? Okej, ale ja mam prawo do swojego. 


Ludzie są różni. Poglądy są różne. Nie myślcie, że jeśli będziecie ślepo wpatrzeni podążać za kimś innym i słuchać go we wszystkim, to że zostaniecie docenieni. Nie myślcie, że ktoś Was wtedy zobaczy. Wszak po co sięgać po kopię, skoro można mieć oryginał? Własne zdanie jest bardzo ważne, to ono pokazuje, kim jesteśmy. Jeśli co chwilę zmieniacie poglądy, przestajecie być wiarygodni w oczach otoczenia. Poza tym tracicie kawałek siebie, ponieważ podporządkowując swoje poglądy innym upodabniacie się do nich. Każdy jest inny, każdego ukształtowały inne poglądy i każdy może je wyrażać. Ba, powinien. W ten sposób może dojść do ciekawych dyskusji, z których obie strony mogą wyciągnąć wnioski. A co, jeśli zostaniecie sami? Cóż, to nic strasznego, a zawsze znajdzie się ktoś, kto doceni Was za to, kim jesteście. Nie warto udawać kogoś, kim się nie jest, tylko po to, by zyskać chwilę uznania.



Kończę swoje przemyślenia na dziś i dziękuję tym, którzy dotrwali do końca. Ja tymczasem idę świętować urodzinki siostry. Do następnego!

















czwartek, 4 czerwca 2015

How to say Good Bye?

Po wielu latach ciężkiej pracy, miesiącach oczekiwań, tygodniach stresów i nieprzespanych nocy nareszcie mogę powiedzieć: To już jest KONIEC! Maturki ustne zdane, na wyniki pisemnych trzeba jeszcze co prawda poczekać, jednak jestem dobrej myśli. Trzymam kciuka za wyniki wszystkich tegorocznych maturzystów, a przyszłym mogę dać tylko jedną radę- nie warto się bać. Strach ma wielkie oczy, jednak nie można mu ulec. Jeśli przezwyciężycie go, to z pewnością zdacie! Jednak nie to miało być tematem dzisiejszego posta.


Odkąd pamiętam nie znosiłam pożegnać. Po każdym wyjeździe czułam się przygnębiona, ponieważ gdzieś w głębi serca wiedziałam, że "Do zobaczenia" oznaczało mniej więcej "Może kiedyś, przypadkiem". Cóż, przez ostatnie lata często mówiliśmy sobie, że na pewno się spotkamy, pojedziemy gdzieś na wakacje, jednak czas sprawiał, że zawsze było coś ważniejszego. Nie mam jednak żalu, ponieważ po pewnym czasie uświadamiałam sobie, że owszem, bawiliśmy się fajnie i wtedy spędzaliśmy miłe chwile, jednak co będzie, jeśli kolejne spotkanie nie będzie już tak dobre jak ostatnie? Po ostatnich wakacjach moje koleżanki śmiały się ze mnie za każdym razem, gdy mówiłam "chcę tam wrócić! Tam było cudownie!". Cóż, po pewnym czasie sama doszłam do wniosku, że lepiej tam nie wracać. Było miło, ale się skończyło. Wciąż zdarza mi się wracać myślami do tamtych chwil, wciąż tęsknię niesamowicie i wiem, że będę tęskniła. Możliwe, że spotkam kiedyś kogoś z nich i nie będę umiała sobie przypomnieć, skąd ja znam takiego kogoś. Możliwe, że to ta osoba nie będzie wiedziała, skąd się znamy. Nieważne. To co przeżyłam, to jest moje. No ale do czego zmierzam?


Ponad miesiąc temu pożegnałam się z klasą. Niby widzieliśmy się na maturach, jednak to już nie było to samo. Wcześniej byliśmy (chcąc, nie chcąc) grupą o tych samych interesach, spędzającą ze sobą pięć dni w tygodniu. Mimowolnie byliśmy na siebie skazani. Jak to wyglądało w czasie matur? Były grupki. Tu jedna, tam druga, a jeszcze gdzieś indziej trzecia. Nie mogę powiedzieć, że byliśmy zgrani, jednak po sześciu latach w jednej szkole, z niektórymi w jednej klasie, widziałam to inaczej. Skoro po 10 dniach nie potrafiliśmy usiąść w jednej grupie, to co będzie za 10 lat? Czy my w ogóle będziemy potrafili się spotkać? Możliwe, że za X lat będzie lepiej i zapomnimy o wszystkim, możliwe, że się nie spotkamy już nigdy, jednak nie wiem, czy jest sens zamartwiać się tym. Póki co mam w planach wyjazd z grupką znajomych i nie mogę się doczekać!


Niełatwo jest się żegnać. W takich chwilach warto pamiętać, że każde pożegnanie to początek czegoś nowego. Dwadzieścia jeden miesięcy temu pożegnałam Babcie. Jak do tej pory było to najgorsze pożegnanie, jednak z biegiem czasu uświadomiłam sobie, że dobrze się stało. Ona nie cierpiała, a ja mogłam być na pogrzebie, co wcale nie było wtedy aż tak oczywiste. Myślę, że nie warto odkładać pożegnań na potem, jeśli wiemy, że i tak ono nastąpi. To tak trochę jak ze zrywaniem plastra- lepiej raz, a porządnie, niż ciągnąć to w nieskończoność. Tak samo będzie z tym postem. Udanego długiego weekendu i (maturzystom) wakacji!










czwartek, 2 kwietnia 2015

Wierność jest nudnaa... ale czy na pewno?

Na wstępie chciałam bardzo przeprosić za moją ponad dwumiesięczną nieobecność. Niestety czas pędzi nieubłaganie i do matury zostało mi raptem niecałe 32 dni! Życie też mnie ostatnio nie rozpieszczało, nie mniej jednak postaram się od teraz wziąć za siebie i nie dopuszczać więcej do tak długich nieobecności. A teraz czas na kolejną dawkę moich przemyśleń! ;)

Tym razem pod lupę wzięłam temat wierności. Żeby móc na ten temat rozmawiać, powinniśmy najpierw wyjaśnić, czym jest wierność. Moim zdaniem jest to trwanie przy swoim bez względu na okoliczności. Nie jest ważne, czy mówimy o partnerze, przyjacielu czy też zdaniu- wiernym trzeba być zawsze. 

Jeśli chodzi o partnera czy nawet przyjaciela, to sprawa powinna być jasna. Kiedy decydujemy się na związek (lub przyjaźń), to mamy ku temu podstawy. I nie ważne, co by się nie działo, powinno się być dla siebie wsparciem. Nawet jeśli są problemy, to powinno się je rozwiązywać między sobą, unikając mieszania w to osób postronnych. Partner powinien być dla nas najcudowniejszą osobą pod słońcem, którą kochamy i za którą jesteśmy w stanie poręczyć wszystkim, co mamy. Przede wszystkim powinien być dla nas przyjacielem. Tej osobie należy się z pewnością szacunek, więc nie powinno się jej zdradzać. Co rozumiem przez zdradę? Wyjawianie swoich sekretów, spotykanie się za plecami partnera z osobami, których partner/przyjaciel nie toleruje czy też posiadanie kochanka. Nawet jeśli partner nie ma dla nas chwilowo czasu, to powinniśmy pozostać mu wierni i wspierać go w tym, co robi. A co, jeśli druga osoba zdradzi? Wiem, że to jest trudne, ale kiedyś, gdy coś się psuło, to nie wyrzucało się tego, tylko próbowało naprawić. Porzucenie było ostatecznością, o czym wielu niestety już zapomniało. To samo tyczy się przyjaciół. Jeśli ktoś jest Twoim przyjacielem, to trwasz przy nim, nie zważając na okoliczności. A jeśli przyjaźń czy miłość się kończą, to nigdy nią nie były.

Nigdy nie rozumiałam osób, które są w szczęśliwym związku, ich partner ich kocha, a oni mimo wszystko decydują się na zdradę. Mój dobry kolega jest w związku od prawie dwóch lat. W tym czasie zdążył zdradzić swoją dziewczynę parę razy, ostatnio szuka kolejnej naiwnej. Nie wiem, dlaczego to robi i nie rozumiem, po co tkwi w tym związku. Jeśli jej nie kocha, to niech się z nią rozstanie i zrobi jej przysługę, a jeśli ją kocha, to niech jej nie zdradza. To nie tyczy się tylko jego. Jako dziewczyna jestem w stanie zrozumieć, że faceci to wzrokowcy i czasem muszą się napatrzeć na jakąś koleżankę, "obczaić" ją, dowiedzieć się, jak się nazywa itp, jednak między patrzeniem a umawianiem się jest pewna subtelna różnica, której niektórzy nie dostrzegają.

Na początku wspomniałam także o wierności swojemu zdaniu. Cóż, tu też sprawa wydaje się być jasna, jednak wiele razy przekonałam się o tym, że nie jest. Wiadomo, że nie można uparcie trwać przy swoim i nie zważać na argumenty innych, jednak nie trzeba od razu zostawać oportunistą czy konformistą! Najbardziej śmieszą mnie ludzie-chorągiewki. Miałam tą wątpliwą przyjemność poznać parę takich osób i patrząc z perspektywy czasu zaczynam dostrzegać absurd ich zachowania. Oczywiście każdy z nas czasem zmienia zdanie, ale nie przy każdej okazji i nie dlatego, że ktoś bardziej lubiany ma inne zdanie, a my chcemy się mu przypodobać. 

Wierność jest rzeczą cudowną, niestety w dzisiejszych czasach coraz mniej osób ją docenia. Nie dajcie się zwieść i trwajcie przy swoim, ponieważ nigdy nie wiecie, kiedy spotka Was za to nagroda. Ja tymczasem kończę, jednak chciałabym Wam jeszcze polecić pewną stronkę na fb, którą zaczęłyśmy prowadzić z Rudą i Blondi już jakiś czas temu. Tutaj macie linka.



Przy okazji życzę Wam wszystkim udanych Świąt Wielkanocnych, cudownych chwil z najbliższymi oraz lepszej pogody (kto to widział, śnieg w kwietniu!)




see u soon! c:




wtorek, 6 stycznia 2015

....

Witam wszystkich bardzo ciepło w nowym roku! Mam nadzieję, że w sylwestra bawiliście się cudownie, co z pewnością Wam się należało. Ja swojego spędziłam w górach z przyjaciółkami, więc wyjazd mogę zaliczyć do udanych. Do naszych sylwestrowych przygód można dodać pomoc czterem zagubionym Brazylijczykom, którzy jechali na sylwestra do Pragi. Brazylijczycy w Polsce, koniec świata! Koniec końców każdy dotarł do celu (potwierdzone info!). My spędziłyśmy uroczo trzy dni w górach i tylko przy powrocie wyszły małe kłopoty.


Generalnie to nasza koleżanka ma domek w górach. Mała wioska, właściwie ulica, oddalona jakieś pięć kilometrów od miasta, do tego trzeba dodać drogę z domu do znaku i od znaku do dworca, w sumie jakieś sześć/siedem kilometrów. Moim zdaniem naturalnym odruchem jest pomoc, jeśli ktoś nie ma samochodu, a musi się dostać do miasta (czytaj- wyszedł za późno i w desperacji próbuje złapać stopa, by zdążyć na pociąg). Powiem szczerze- wmurowało mnie prawie. Minęło nas jakieś sześć samochodów, z czego z cztery były z Wrocławia i żaden się nie zatrzymał. W końcu jakiś miły Pan zaoferował nam podwózkę, za co byłyśmy wielce wdzięczne.

Co się dzieje z tym światem? Okej, rozumiem, trudno zaufać obcemu, ale tu nawet już nie chodzi o tą sytuację. Czy tylko moim zdaniem pomoc drugiej osobie powinna być naturalnym odruchem? Obojętnie, czy kogoś lubimy czy nie, w niektórych sytuacjach powinno się trzymać sztamę i pomagać sobie wzajemnie. Takie tendencje wśród młodzieży można zaobserwować nie od dziś, jednak po raz pierwszy zaobserwowałam takie coś w mojej szkole. Dlaczego każdy patrzy tylko na swój interes?! Przecież pomagając sobie można osiągnąć o wiele więcej, niż w pojedynkę. Czy egoizm przysłonił nam już zupełnie to, co wydaje się być jedną z najważniejszych rzeczy? Rozumiem, rywalizacja, jednak czy nie lepiej czasami współpracować, zamiast kopać pod sobą dołki? Co będziesz mieć z tego, że kolega nie odrobi zadania, bo mu powiesz, że nic nie było? Co Ci szkodzi pomóc koleżance, która ma problemy, na przykład z matematyką? Ucieszy Cię, kiedy ktoś inny dostanie złą ocenę lub straci coś?


Co się dzieje z tym światem!? Co poszło nie tak, że jest dziś jak jest? Czy nie umiemy już być bezinteresowni? Czy wszędzie musimy widzieć tylko zysk? Nie wiem, czy to ja jestem taka niedzisiejsza, czy naprawdę jest gdzieś problem, który trzeba rozwiązać?

Wiem, że wiele osób niewiele sobie zrobi z tego, co tu napisałam. Ba, wiem, jak niewiele osób w ogóle to przeczyta. Jednak mam nadzieję, że Ci nieliczni, którzy to uczynią, postarają się częściej pomagać. Pokażcie, że nie wszystko stracone, że umiemy jeszcze podać komuś rękę i nie kopną go przy tym w tyłek. Dodajcie to do swoich postanowień noworocznych: będę więcej pomagał!



Dobra, na dzisiaj koniec. Uciekam w świat biologii i angielskiego, a Wam życzę udanego tygodnia i weekendu. A w piątek... studniówka!






see u!

wtorek, 30 grudnia 2014

Podsumowanie 2014 roku

Za niespełna dwadzieścia pięć godzin powitamy Nowy Rok. Jak co roku każdy z nas wstąpi w ten rok z pełną listą postanowień: od dziś zacznę robić to i to, a przestanę to... Taaak, każdy to zna, jednak ilu z Was udało się wprowadzić chociaż trzy noworoczne postanowienia w życie? I nie mówię tu o postanowieniu w stylu "stanę się mądrzejszy/zmienię się", ponieważ są to procesy niewymagające naszego czynnego udziału, wystarczy, że żyjemy. Zakładam, że mniej niż 30% czytających mój blog. Nie chcę jednak zagłębiać się w powody takiego stanu rzeczy, co to to nie. Dzisiaj będzie bardziej egoistycznie, mianowicie zrobię podsumowanie mojego roku.


Czy rok 2014 był lepszy od 2013? Hmmmm.


1. Teoretycznie w tym roku nikt mi nie umarł, a przynajmniej nikt z najbliższej rodziny.
2. Poznałam cudownych ludzi, z którymi poniekąd nadal mam kontakt i o których nie zapomnę do końca życia.
3. Co prawda "straciłam" trzy przyjaciółki, ale koniec końców wyszło mi to na dobre.
4. Ostatnie trzy miesiące spędziłam w towarzystwie cudownych ludzi, umocniłam przyjaźń z czterema osobami i chyba zawiązałam piątą, ale jeszcze za wcześnie na tak poważne deklaracje.
5. Udało mi się dotrzymać większość obietnic.
6. Stałam się lepszym człowiekiem.
7. Rozwijam swoją pasję.
8. Mam gdzieś zdanie innych.
9. Nareszcie założyłam bloga, którego prowadzę w miarę regularnie.
10. Zmieniłam priorytety.


W oparciu o powyższą listę mogę spokojnie stwierdzić, że ten rok był lepszy od poprzedniego, co wcale nie wydawało się tak oczywiste na początku. Nie mniej jednak życzę Wam wszystkim, by ten nadchodzący rok był jeszcze lepszy niż poprzedni. By miłość Was nie opuszczała, podobnie jak szczęście, nie ważne, co byście robili. No i przede wszystkim życzę Wam kogoś, do kogo zawsze będziecie mogli się przytulić, gdy cały świat zmówi się przeciwko Wam.



To by było na tyle, jeśli chodzi o ten rok. Ja tymczasem idę dalej ogarniać się na jutrzejszą zabawę. Do usłyszenia za rok! ;)









sobota, 27 grudnia 2014

c:


Święta, święta i już  po. Przeraża mnie to, jak szybko ucieka nam czas. Jeszcze nie tak dawno temu odliczałam dni do dziesiątych urodzin, składałam podanie do gimnazjum, po raz pierwszy wzięłam udział w wymianie, czekałam na przyjęcie do liceum, żegnałam się z Babcią, szykowałam się na projekt czy odliczałam dni do moich osiemnastych urodzin. Dziś jestem już pełnoletnia, a kolejne święta minęły niesamowicie szybko. Właściwie to im jestem starsza, tym mniej odczuwam tą całą "magię świąt". Z roku na rok coraz bardziej myślę o świętach jak o czasie odpoczynku, kiedy w końcu mogę odespać, a nie o możliwości spotkania z rodziną i spędzenia z nimi paru dni. Dobrym przykładem jest ten rok- strasznie mocno czekałam na przyjazd wujka, namawiałam go przez dobre trzy miesiące, a kiedy wreszcie przyjechał, to nie robię nic innego jak odsypianie i przygotowywanie się do egzaminu językowego. Wiem, że to jest najważniejszy rok, który będzie miał wielki wpływ na moją przyszłość, no ale czy to oznacza, że powinnam zaniedbywać bliskich? Nie wydaje mi się.

Kolejną rzeczą, oprócz oczywistego braku czasu, którą zaobserwowałam wyjątkowo mocno w tym roku, jest 'przedświąteczny szał zakupów'. Nie mówię, że sama nie dałam się na to złapać, co to to nie- w czwartek wydałam prawie sześćset złoty na ciuchy, mimo że moja szafa jest już teraz bliska eksplozji. Jednak kiedy byłam z koleżanką w CH 23.12 uderzyło mnie to, że praktycznie każda witryna sklepowa opatrzona była wielkim plakatem "WYPRZEDAŻ!". Trzeba być mistrzem opanowania, żeby nie kupić przynajmniej jednej niepotrzebnej rzeczy. Ba, trzeba być mistrzem, by po wyjściu z galerii mieć jeszcze jakiekolwiek fundusze do wydania. Jak co roku powtarzałam sobie: jesteś wystarczająco silna, by tym razem nie kupić żadnej niepotrzebnej rzeczy.. I byłam, dopóki moja Mama nie kazała mi przejrzeć katalogu internetowego. No cóż, może za rok...

Celowo nie dodawałam tutaj żadnych życzeń przed końcem świąt. Doszłam bowiem do wniosku, że święta powinno się spędzać w gronie najbliższych, a przynajmniej nie przed komputerem. Jednak teraz, jako że mamy już 27. grudnia, chciałabym Wam życzyć:


-> jak najlepiej spędzonych ferii świątecznych
-> przeudanej imprezy sylwestrowej (wiem, że nie ma takiego słowa jak 'przeudany')
-> oby ten nadchodzący rok był o niebo lepszy niż 2014
-> pozaliczania wszystkiego jak najlepiej, obojętnie, czy są to matury czy tylko zwykłe testy w szkole
-> miłości, miłości i jeszcze raz miłości (nie tylko tej jedynej, prawdziwej, ale także tej ze strony rodziców, rodzeństwa, przyjaciół... c:)
-> cudownych chwil, które będziecie mogli dodać do listy niezapomnianych
-> zdrowia, bo ono jest chyba najważniejsze
-> pieniędzy, ponieważ co by nie było, to są ważne





Noo i to by było na tyle... chyba. Mam nadzieję, że mieliście udane święta, a pod choinkę dostaliście wszystko, co chcieliście! ;)







see u! c:

środa, 3 grudnia 2014

Dlaczego warto pomagać?

Woow, sporo mnie tu nie było. Można powiedzieć, że odzwyczaiłam się od pisania, ale niestety- listopad nigdy nie był łatwym miesiącem, zwłaszcza że zaraz święta i wystawianie ocen. W każdym razie miałam bardzo intensywny okres, który (mam nadzieję) jest już za mną. Ale po co mówić o mnie, skoro są ważniejsze sprawy, o których chciałabym Wam dzisiaj poopowiadać.


Jak już wspomniałam, zbliża się okres świąteczny, magiczny czas miłości i spokoju. Wielu z nas będzie pewnie za parę dni chodzić po centrach handlowych w poszukiwaniu prezentów dla najbliższych, niektórzy sprawią sobie najnowszy model telefonu, ponieważ stary już jest niemodny, jeszcze inni zrobią całą listę prezentów, które chcieliby dostać.. Jednak niewielu pomyśli o tych, którzy nie mają nic. Dosłownie nic. Najprawdopodobniej trudno jest nam sobie wyobrazić, że niektórzy muszą żyć bez tych wszystkich gadżetów i stosu prezentów pod choinką w każde święta, kiedy my nierzadko nie doceniamy tego, co mamy. Podczas gdy na naszej liście marzeń znajduje się tablet czy komputer, całkiem duża część społeczeństwa marzy o parze ciepłych butów na zimę czy o zwykłej lodówce. Jak już mówiłam, dla nas jest to abstrakcja- żyjemy w domach z internetem, ogrzewaniem, bieżącą wodą, pełną lodówką i kochającymi rodzinami... Mamy możliwość edukacji, o czym większość dzieci może tylko pomarzyć, mamy rodziców, którzy zawsze pomogą nam w potrzebie. Warto jednak pamiętać o tych, którzy w życiu mieli mniej szczęścia.
Zapewne myślicie sobie teraz: "czy ona zwariowała? A nawet jeśli chciałbym/chciałabym pomóc, to co- mam chodzić po ulicy i szukać biednych ludzi?". Nie. Nie zwariowałam i nie trzeba chodzić po ulicy, by dowiedzieć się czegoś na ten temat. Na tej stronie znajdziecie rodziny, którym przydałaby się pomoc. Przy każdej rodzinie zamieszczona jest lista rzeczy, których potrzebują najbardziej. Jeśli chodzi o dzieci, to pod tym adresem dowiecie się więcej o możliwości pomocy biednym dzieciom. Jeśli natomiast masz trochę czasu i chęci, to zachęcam do zgłaszania się jako wolontariusz, by pomóc potrzebującym rodzinom. Więcej informacji znajdziecie tutaj.


Od jakiegoś roku w naszej szkole jest głośno o pewnej dziewczynce- Mai Klucznik. Maja cierpi na zespół Aperta, tj. zespół wad wrodzonych. Dziewczynka ma trzy latka i rozwija się prawidłowo, tak jak każde zdrowe trzyletnie dziecko. Jedynym problemem jest ZA, który kiedyś może uniemożliwić rozwój. Rodzice uzbierali już sto tysięcy złotych, jednak na operację potrzeba około miliona. Sprawa jest o tyle pilna, że nigdy nie wiadomo, przez ile jeszcze jej stan będzie utrzymany na (powiedzmy) dobrym poziomie, tj. takim, by Maja mogła się dalej rozwijać. Na stronie http://majaklucznik.blog.pl/ możecie dowiedzieć się o Mai więcej, ale przede wszystkim o tym, jak pomóc. Także 5.12.2014 roku w LO XIII we Wrocławiu odbędzie się występ kabaretu Elita, a cały dochód zostanie przekazany  na Maję.

Pomyślcie, czy prezent na święta jest ważniejszy niż życie dla małego dziecka? Czy nie bylibyście szczęśliwsi wiedząc, że pomogliście jakiejś rodzinie? Moim zdaniem naprawdę warto od czasu do czasu pomyśleć o kimś jeszcze poza samym sobą i spojrzeć trochę dalej niż sięga czubek własnego nosa. To, że my mamy szczęście i żyjemy w zdrowiu i dostatku, nie znaczy, że inni też tak żyją. Dlatego zachęcam Was bardzo do pomagania innym! Ja tymczasem kończę i czekam na 09.12, kiedy to złożę podanie o dowód, a po jego otrzymaniu pierwszą czynnością będzie zgłoszenie się na wolontariusza. W końcu... Warto pomagać! :)


do napisania c:





poniedziałek, 17 listopada 2014

taka mądrość życiowa..

,,Nie warto być dobrym dla innych. No chyba, że masz tyłek ze stali... Chociaż i wtedy nie warto"


Dobranoc.