“Four years
it’s been and yet here you stand before me as if it was only yesterday”
Parafrazując Lorda Voldemorta
witam Was po dość długiej przerwie. Cztery lata. Sama nie wiem, kiedy to
zleciało. Parę razy próbowałam zabrać się za stworzenie wpisu, jednak za każdym
razem moja motywacja znikała przed ukończeniem pierwszego akapitu. Well, miejmy
nadzieję, że tym razem starczy mi jej na dłużej.
Ostatnie cztery lata były… dość intensywne.
Dwa kierunki, praca, rozkręcanie własnego biznesu, działalność charytatywna, a
do tego życie towarzyskie. Uzyskałam pierwszy tytuł naukowy, wydłużyłam studia
o rok, by rozwijać biznes, szkoliłam się w kierunku kompletnie niezwiązanym z
moimi studiami, angażowałam się w pomaganie innym, jednocześnie próbując nie
zapomnieć o relacjach z innymi. Niejednokrotnie płakałam. Niejednokrotnie
zastanawiałam się, czy gdybym podjęła inne decyzje, to czy moje życie nie
byłoby lepsze. Łatwiejsze. Czy nie byłabym szczęśliwsza. I wiecie co?
I DON’T REALLY CARE
Pisałam kiedyś o nastawieniu do życia
oraz o popełnianiu błędów (God, czytając te posty miałam wrażenie, jakbym
pisała je jakiś miesiąc temu, a minęły odpowiednio 6 i 4 lata). Patrząc na te
posty nadal podtrzymuję swoje zdanie. W życiu nie ma jednej słusznej drogi. Nie
ma jednej słusznej odpowiedzi. Jasne, mogłam zostać w domu. Kończyłabym właśnie
studia, odbywałabym staż, przygotowując się jednocześnie do egzaminu
zawodowego. Najpewniej mieszkałabym już sama, w TBS albo w wynajmowanym
mieszkaniu, może byłabym w związku, może moje niektóre znajomości by przetrwały…
A może zakończyłabym edukację po roku studiów, mieszkała nadal z rodzicami albo
w melinie ze znajomymi, z którymi codziennie wieczorem raczyłabym się
wysokoprocentowymi trunkami oraz innymi wspomagaczami, nie wiedząc, jaki jest
dzień tygodnia i kim właściwie jestem. Może miałabym cudowne życie w otoczeniu
przyjaciół, prowadziłabym własną firmę u boku męża, wychowując naszego małego
aniołka, a może byłabym pogrążona w
depresji, codziennie myśląc o tym, jak skończyć swoje nędzne życie,
jednocześnie wiedząc, że nigdy się na to nie zdobędę, ponieważ jestem
największym tchórzem chodzącym po tej ziemi.
TEGO NIE WIEM
Wiem za to, że jestem w pełni
zadowolona z mojego życia. Nie myślcie jednak, że moje życie było usłane różami, bo częściej przypominało to kamienistą drogę. Wyjeżdżając na studia musiałam wiele poświęcić.
Zakończyłam wiele znajomości, czego w niektórych przypadkach żałuję, jednak wolałam
to zrobić na moich warunkach i potraktować to niejako jak plaster – raz, a
porządnie, zamiast cackać się z tym przez wiele lat. I żeby nie wyszło, że
jestem bezduszną małpą wypraną z emocji – bolało jak diabli. Nadal boli,
zwłaszcza jak wracam do domu i widzę rzeczy, które kojarzą mi się z tymi
osobami. Nieraz w nocy płakałam i miałam ochotę odnowić te znajomości,
zwłaszcza jedną z nich. Ale wiem też, że po całym tym cyrku i przymusowym pobycie w domu wyjadę i cała
zabawa zaczęłaby się od nowa. Poświęciłam wiele, jednak to, co dzięki temu mam,
jest bezcenne. Na studiach poznałam wspaniałych ludzi z całej Polski, których w
normalnych warunkach nigdy bym nie poznała. Miałam szansę pracować ze świetnymi
ludźmi, którzy wiele mnie nauczyli. Miałam szansę tworzyć od podstaw coś
wspaniałego i mimo iż nie jestem już częścią tego projektu, to codziennie
jestem wdzięczna za szansę, którą dostałam w pewien słoneczny, sierpniowy dzień
trzy lata temu. Zdobyłam doświadczenie w tworzeniu i zarządzaniu firmą, które z
pewnością kiedyś wykorzystam. Zaangażowałam się w wiele studenckich inicjatyw.
Dzięki mieszkaniu w akademiku miałam okazję uczestniczyć w życiu studenckim, co
nie udałoby mi się, gdybym została w domu (głównie ze względu na odległość
dzielącą mój dom od uczelni – mam porównanie z czasami liceum i mimo tego, że
jako osoba dorosła mam inne możliwości, to jednak odległość i możliwości
dojazdowe nadal są takie same). Nauczyłam się samodzielności, zarządzania
czasem i pieniędzmi, samodyscypliny. Nauczyłam się życia, zanim zostałam
rzucona na głęboką wodę. I za to jestem wdzięczna.
Nikt nie wie, co by było, „gdyby”.
Nie wie i się nie dowie. A rozmyślanie nad tym jest tylko stratą czasu. Możesz
siedzieć i żałować, że pewnych rzeczy nie zrobiłeś inaczej. Możesz wyrzucać
sobie, że ta czy tamta osoba nie uczestniczy już w Twoim życiu, jednak nie masz
na to wpływu. I nigdy się nie dowiesz, czy nadal by w nim była, gdybyś wtedy
zadecydował inaczej. Jedyne, na co masz wpływ, to Twoje tu i teraz. Nie moje.
Nie rodzeństwa, partnera czy kogokolwiek innego. Tylko Twoje. Życie nie jest
grą, którą możesz zapisać przed podjęciem wyboru, a w razie porażki wrócić do
tamtego miejsca i wybrać inaczej. Rozpamiętywanie i rozkładanie na czynniki
pierwsze pewnych wyborów nie ma sensu, ponieważ na to, jak potoczyło się Twoje
życie, ma wpływ tak wiele zdarzeń, że nigdy nie przewidzisz, co mogło się stać.
Jasne, mógłbyś być teraz najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie. Jednak
jeśli nie umiesz docenić tego, co teraz masz, to najpewniej nawet wtedy czegoś
by Ci brakowało.
Życie to spektakl na żywo. Nie ma
prób, nie ma powtórek, jest tylko tu i teraz. Nie wrócisz do raz zagranej
sceny. Nigdy nie będziesz już w tym samym momencie swojego życia, w którym
byłeś te parę lat temu. Nawet jeśli życie ponownie postawi przed Tobą pewne
wybory, to nigdy nie będzie tak samo, jak było wtedy. Bo cała reszta się
zmieniła. Dlatego żyj i nie oglądaj się za siebie, bo może się okazać, że goniąc
za gwiazdami straciłeś księżyc. A zmarnowane okazje mszczą się wielokrotnie.